„Jeśli urodzę się jeszcze raz, znowu zostanę ogrodnikiem. I następnym razem także. Bo jedno życie, to za mało, aby zrealizować tak wielki zawód” – Karl Foerster
Te słowa Karla Foerstera cały czas mam przed oczami. I zapewne wielu ogrodników czy miłośników ogrodów czy właścicieli centrów ogrodniczych też je ma. Kiedy człowiek się dobrze zastanowi w tym pędzie współczesnego życia – nad ogrodnictwem, nad tym co nas otacza, dojdzie do wniosku, że naprawdę nie da się ogrodnictwa objąć całym jednym życiem. To jedyne ciekawe zajęcie, które ma w sobie cykliczność, ma w sobie w jednym roku wszystko co przeżywamy swoim także swoim ludzkim życiem: narodziny z nasionka, wzrost, pełnię kwitnienia, owocowanie, a później zamieranie. W jednym roku możemy zaobserwować wszystko od narodzin do śmierci rośliny. Możemy patrzeć jak roślina się rozwija, walczy z przeciwnościami losu: szkodnikami, pogodą, innymi roślinami inwazyjnymi. Podczas jednego roku życia rośliny możemy się odnieść do swojego życia – od narodzin po umieranie. Dlaczego warto się nad tym zastanowić? Bo wiele rzeczy w życiu jest mało ważne, a natura, roślina zawsze i wszędzie znajdzie miejsce do rozwoju. Może czekać na odpowiednie warunki, nawet latami, by gdy się pojawią od razu rozkwitnąć pełnią życia.
Wędrując po równych miastach w Polsce zastanawiam się gdzie podziało się właśnie to ogrodnictwo z pasją, to połączenie miasta i natury. Niestety w wielu miejscach panuje wszechobecna betonoza. Drzewa są usuwane po to by na ich miejsce pojawiły się betonowe płyty. Temperatura latem w takich betonowych miastach przyprawia o ból głowy, nie ma czym oddychać, ale włodarze ani myślą by uczynić miast przyjaznymi dla mieszkańca. Ma być beton i kamień. Kiedy kilkanaście lat temu odwiedzałam Sanok miał on jeden z najładniejszych rynków jakie przyszło mi oglądać. Piękne stare duże drzewa pamiętające zamierzchłe czasy, dające cień i zaglądające w okna kamienic. Przyjemność spędzania tam czasu to było coś. Jakże więc przerażające były moje kolejne odwiedziny, kiedy sanocki rynek stał się betonową pustynią z nowoczesną fontanną pośrodku. Ani to ładne, ani estetyczne, a już na pewno nie ekologiczne. Temperatura latem sięgająca 50 stC, rozgrzane betonowe płyty sprawiają, ze to miejsce kompletnie nie ma uroku i nie nadaje się do spędzania wolnego czasu. Podobnie ma się rzecz z centrum Poznania. Miasto kiedyś uważane za bardzo zielone, gdzie nawet torowiska były zasiane trawą nagle zmieniło się w betonową dżunglę. I wołania włodarzy by „ożywić centrum miasta” spełzają na niczym. Kto bowiem będzie spędzał czas w betonozie, w wysokiej temperaturze przy zapachu spalin, gdzie nie widać ani jednego drzewa. Nie czerpiemy niestety inspiracji od innych krajów, gdzie w wielu miejscach o każde drzewo dba się, chroni się je i pielęgnuje. U nas najlepiej wyrąbać, pokryć betonem i ustawić donicę z jakąś rośliną by udawać „że przecież są rośliny”. Otóż nie. Nic nie zastąpi wieloletniego drzewa w centrum miasta, które swoim cieniem, majestatycznym wyglądem wpisuje się w architekturę.
Kiedy mój pradziadek – ogrodnik – uczestniczył w doborze i sadzeniu drzew w centrum Poznania, jeszcze przed wojną, na pewno nie spodziewał się, że kiedyś te drzewa zostaną wycięte a na ich miejsce nie trafią kolejne. Widać jednak, że już sto lat temu ludzie wiedzieli jak ważna jest zieleń w mieście i jak otoczenie wpływa na życie. W mądrości ogrodników widać, że wiedzą jak ważne są rośliny i że zawsze warto mieć je wokół siebie. Rośliny bowiem wpływają na nasz cały organizm, poprawiają oddychanie i stan płuc, działają kojąco i relaksująco, łagodzą stany lękowe i nerwowe. Dlatego też realizując ten wielki zawód BYCIA OGRODNIKIEM jest się strażnikiem zieleni, wizjonerem tego jak powinna wyglądać przestrzeń wokół, a także powinno się być przykładem dla Tych, którzy nie rozumieją, że to roślina zawsze znajdzie miejsce i przebije beton. Bo jej moc i wola przetrwania nie ma sobie równych