Lamela włącza 6 bieg

Jeszcze 10 lat temu w ogóle nie wyobrażałem sobie prowadzenia tej firmy, jej wielkość dosłownie mnie przerażała. Dziś, przy wsparciu rodziców, jestem już gotowy na to wyzwanie. Zarządzanie biznesem jest jak moja pasja – jazda samochodem rajdowym. Trzeba umieć oszacować, na ile można przyspieszyć na kolejnym odcinku, zachowując jednocześnie margines bezpieczeństwa – mówi Arkadiusz Bałdyga, nowy prezes zarządu firmy Lamela

Rozmawia: Michał Gradowski

Chyba najsłynniejszym rajdowcem-biznesmenem jest Michał Sołowow. W branży ogrodniczej „ciężką nogę” mają także kierowcy NAC Rally Team. Do tego grona dołącza teraz nowy prezes Lameli. Czy szybka jazda ma wiele wspólnego z biznesem?

Nigdy nie zastanawiałem się nad swoją pasją w tym kontekście. Do tej pory traktowałem moje hobby jako coś zupełnie z innej bajki, ale w rajdach można rzeczywiście znaleźć sporo analogii do biznesu. Michał Sołowow po osiągnięciu szczytów w biznesie ścigał się z powodzeniem na poziomie mistrzostw świata. Ja zadowalam się na razie amatorskimi zawodami, ale kto wie, jaki będzie ciąg dalszy. Poza tym poziom sportowy i zaplecze techniczne amatorskiej czołówki rośnie z roku na rok. Obecnie standardem są auta przeznaczone tylko do ścigania, przywożone na lawetach i obsługiwane w namiotach serwisowych przez wyspecjalizowanych mechaników. Jeśli chcemy odnieść sukces, to każde zawody wymagają skrupulatnych przygotowań. Konieczna jest analiza warunków atmosferycznych, nawierzchni oraz charakterystyki trasy – po to, aby odpowiednio dobrać opony, znaleźć idealne ustawienie zawieszenia czy charakterystykę pracy dyferencjałów. W trakcie zawodów weryfikuję pierwotne założenia, przeglądam filmy z wcześniejszych przejazdów, szukam miejsc do poprawy. Zastanawiam się, jak lepiej pokonać poszczególne zakręty, gdzie można jeszcze dodać gazu lub opóźnić hamowanie, a gdzie ryzyko w porównaniu do zysków jest zbyt duże. Łatwo przesadzić i skończyć poza trasą. Niuanse decydują o dobrym wyniku.
Podobnie jest w biznesie. Dokładne analizy przed wprowadzeniem nowego produktu czy technologii minimalizują ryzyko. Badania rynku, spotkania wdrożeniowe czy analizy sprzedaży to konieczność, jeśli chcemy świadomie prowadzić firmę w założonym kierunku.

Co jeszcze, poza wyścigami, pozwala Panu zachować dystans do pracy?
Żadne inne zajęcie nie daje mi takiego poziomu adrenaliny jak walka z czasem w 500-konnej rajdówce. Dzień zawodów czy treningu to chyba jedyny moment, kiedy nie myślę o tym, żeby sprawdzić maile. Mam szczęście, bo tę pasję dzieli ze mną moja żona Kasia, która – jeśli tylko jest to możliwe – siada na tzw. gorący fotel pilota i dzielnie dyktuje mi trasę. Na mecie odcinka potrafi mnie mocno zmotywować, ale czasem też skrytykować. Zupełnie jak w domu.
Poza motoryzacją moją drugą odskocznią są podróże z rodziną – żoną i dwiema niespełna 10-letnimi córkami. To nie muszą być dalekie wyjazdy, wystarczy spontaniczny weekendowy wypad na Mazury, nad morze czy w góry.
Ostatnio sporo wyjazdów łączymy z naszą nową pasją, czyli sportami wodnymi – pływaniem na skuterze wodnym czy wakeboardzie. Poza tym grywam też w koszykówkę, tenisa i siatkówkę.

Pana ojciec, Andrzej Bałdyga, w jednym z wywiadów w „Biznesie Ogrodniczym” mówił, że początkowo był Pan sceptyczny co do pracy w Lameli…

Tata oczywiście mówił prawdę. Jeszcze 10 lat temu w ogóle nie wyobrażałem sobie prowadzenia tej firmy, jej wielkość, liczba codziennych problemów i kluczowych decyzji dosłownie mnie przerażały. Dopiero 7-8 lat temu zacząłem angażować się w życie firmy, a ostatnie kilka lat pracowałem już na 100%.
Myślę, że musiałem do tego dojrzeć, trochę się z Lamelą oswoić. Nadal jest jednak spora presja i odpowiedzialność przy podejmowaniu strategicznych decyzji. Chcąc inwestować w rozwój Lameli, muszę jednocześnie pamiętać, że ponad 320 zatrudnionych u nas osób liczy na to, że firma będzie stabilna i da im pewną, stałą pracę. Tak jak w rajdach – trzeba umieć oszacować, na ile można przyspieszyć na kolejnym odcinku, zachowując jednocześnie margines bezpieczeństwa.
Muszę też dodać, że – w porównaniu do czasów, kiedy moi rodzice budowali Lamelę od zera – mam bardzo komfortowe warunki. Firma jest stabilna, ceniona przez klientów, ma ugruntowaną pozycję na rynku. Poza tym zarówno mama, jak i tata nadal aktywnie włączają się w życie Lameli. Tata przeżywa wręcz drugą młodość i z wrodzoną sobie fantazją i rozmachem planuje długookresowy rozwój firmy.

Czy w pracy w Lameli mógł Pan w pełni wykorzystać swoje wcześniejsze doświadczenia w zarządzaniu, czy jednak konieczne były zmiany?

Od początku mojej obecności w zarządzie Lameli znalazłem sobie odpowiednie miejsce i zakres obowiązków. Rodzice, z racji wykształcenia i ogromnego doświadczenia, byli bliżej produkcji. Tata przez lata „zjadł zęby” na doskonaleniu procesów produkcyjnych – ten fragment działalności firmy nie ma przed nim tajemnic. Ja nie miałem o tym bladego pojęcia. Polipropylen, polietylen, ślimak, ciśnienie wtrysku – to była dla mnie czarna magia. Po latach spędzonych w firmie nadal nie jestem fachowcem od tworzyw, ale sporo się nauczyłem. Wystarczająco dużo, żeby brać aktywny udział w naradach i dyskusjach technicznych, choć tu ciężar decyzji bierze na siebie tata. Zdecydowanie lepiej czuję się w tematach dotyczących finansów, bankowości czy sprzedaży. To właśnie na tę sferę funkcjonowania Lameli mam największy wpływ. Staram się zapewnić firmie maksymalne bezpieczeństwo i stabilność finansową.

Lamela to od 30 lat dobrze funkcjonujący mechanizm. Czy planuje Pan wprowadzić w nim jakieś radykalne zmiany?

Nie sądzę, żeby w najbliższym czasie Lamelę czekała rewolucja. Mam swój pomysł na firmę, ale zmiany będą ewolucyjne. Mieliśmy w naszej historii lepsze i gorsze okresy. Z obu potrafiliśmy wyciągnąć odpowiednie wnioski, które wzmocniły firmę. To nasza siła. Sporo inwestujemy w automatyzację i energooszczędny park maszynowy. Chcemy być firmą nowoczesną, przyjazną środowisku i naszym pracownikom. Dążymy do tego, aby fizyczne prace wykonywały roboty, a tam, gdzie jest to niemożliwe, chcemy jak najbardziej ułatwić pracę ludziom. Z dużą satysfakcją przyjmujemy delegacje firm – nie tylko z branży przetwórstwa tworzyw sztucznych – które przyjeżdżają do nas po naukę, po doświadczenia. W większości przypadków są pod wrażeniem stosowanych u nas standardów i systemów.

Czy branża ogrodnicza ma Pana zdaniem, poza sezonowością, jakieś specyficzne cechy?
Tam, gdzie w grę wchodzi aspekt dekoracyjny, natychmiast pojawia się moda. Podobnie jest w branży ogrodniczej. Dlatego staramy się nadążać za zmieniającymi się trendami, oferując co roku naszym klientom nowe wzory i kolory. Od początku funkcjonowania firmy, kiedy słowo design nie było jeszcze powszechnie znane, przykładaliśmy dużą wagę do wzornictwa. Chlebak, nasz pierwszy hit sprzedażowy, wyszedł spod rąk profesorów ASP w Warszawie. Na początku lat 90., wśród polskich przetwórców tworzyw sztucznych, takie podejście do wzornictwa było niespotykane. Nadal z sukcesami kontynuujemy współpracę z absolwentami tej uczelni. Proces tworzenia nowego wzoru jest długi i burzliwy, ale przynosi znakomite efekty – większość naszych nowości szybko staje się bestsellerami. Zależy nam, aby nasi partnerzy biznesowi byli zadowoleni z zysków, jakie generują na naszych produktach. To znakomicie buduje wzajemną lojalność.
Cechą charakterystyczną branży ogrodniczej w Polsce jest także brak dominacji sieci sklepów wielkopowierzchniowych. Znaczenie centrów ogrodniczych i giełd kwiatowych jest nadal bardzo duże. Daje nam to szansę na szybsze i skuteczniejsze zaprezentowanie konsumentom naszych nowości. Z dużą satysfakcją obserwujemy szybki rozwój naszych odbiorców B2B. Przedsiębiorstwa te w znacznej części, podobnie jak my, są firmami polskimi, często rodzinnymi, więc w naturalny sposób kibicujemy im i cieszymy się z ich sukcesów. Rozwój polskiego przemysłu jest kluczem do poprawy jakości życia w naszym kraju.

W komunikacji marketingowej mocno postanowili Państwo zaakcentować rodzinny charakter firmy, informacja o tym fakcie będzie nawet częścią logotypu. Czy ten czynnik ma znaczenie dla klientów?
Tak, rzeczywiście postanowiliśmy bardziej zaakcentować rodzinny charakter firmy. Myślę, że jest się czym pochwalić. Od samego początku Lamela to polska firma, która wszystkie, niemałe jak wiadomo, podatki płaci w naszym kraju. Obecnie jej właścicielami są moi rodzice oraz ja z siostrą, Agnieszką.
Kupowanie rodzimych produktów to w mojej opinii jeden z podstawowych warunków wzrostu gospodarczego każdego państwa. Dzięki temu krajowe firmy mogą się rozwijać, generują większe zyski, stać je na ambitne inwestycje i zatrudnianie nowych pracowników, a w efekcie płacą wyższe podatki i nakręca się spirala wzrostu PKB. Widać też, że konsumenci w naszym kraju zaczynają doceniać polskie produkty – taki rynkowy „patriotyzm” jest powszechny w społeczeństwach krajów Europy Zachodniej, Japonii czy USA. Polskie firmy są naprawdę istotnym ogniwem krajowej gospodarki. Warto to uświadamiać konsumentom. Może dzięki temu następnym razem – zamiast kupić np. chiński produkt, który jest tylko o kilkadziesiąt groszy tańszy od krajowego– zdecydują się wesprzeć nasz rynek i wybiorą ofertę polskiego producenta.

 
 

REKLAMA
Targi Zieleń to życie