Nieważne, czy to wynik błędnej polityki amerykańskich banków, czy wielki przekręt Bernarda Maddofa. Większości polskiego społeczeństwa, w tym przede wszystkim przedsiębiorców, nie interesuje, co wywołało kryzys gospodarczy na świecie. Chcą po prostu, by się skończył. Jednak czy kryzys doskwiera wszystkim?
Tekst: Paweł Boroń
Kryzys. Słowo, które od ponad trzech lat eksploatowane jest przez media na świecie i w naszym kraju, wciąż budzi niepokój. W odświeżonej formule pojawiło się w Europie już w 2008 roku. Początkowo w formie prasowych doniesień o kolejnych upadkach potężnych funduszy inwestycyjnych albo o próbach dekapitalizacji pięciu filarów gospodarki USA: Merrill Lynch, Goldman Sachs, Morgan Stanley, Lehman Brothers i Citigroup, czyli największych amerykańskich banków. Wkrótce jednak zbankrutował najpotężniejszy bank oszczędnościowy w USA i odrzucony został – relatywnie mogący uratować sytuację – plan Paulsona. Wówczas oczywistym stało, że tak poważna zapaść w Stanach Zjednoczonych odbije się na gospodarce Starego Kontynentu. Pytanie brzmiało tylko: jak bardzo?
Polski rykoszet
Pomimo wrzenia w całej Europie kryzys ogarniający nasz kontynent na dobre od połowy roku 2008 i przez cały 2009 odbił się od Polski, pozostawiając tylko nieznaczną rysę. Obawiano się nazbyt dużego uzależnienia złotego od niepewnych akcji i udziałów, ale polska waluta się obroniła. Niepokój budziło ogromne zadłużenie naszego kraju oraz duży wpływ importu na rodzimą gospodarkę. I w tym przypadku jednak udało się Polsce wyjść obronną ręką i, choć niepozbawiony pokryzysowych blizn, nasz kraj został w 2010 roku przez ogólnoświatowych specjalistów oceniony bardzo wysoko. Mimo wszystko w mediach roiło się od informacji dotyczących wzrostu bezrobocia czy niestabilności i tendencji spadkowych w różnych sektorach gospodarki. Przekazy te trafiały do przedstawicieli branż: transportowej, budowlanej czy przemysłu przetwórczego, bo te właśnie branże w nieznacznym stopniu ucierpiały.
Ze zdziwieniem jednak doniesienia o kryzysie przyjmowali biznesmani związani z ogrodnictwem. – Jeśli mówimy o kryzysie ostatnich lat, to branża ogrodnicza zdecydowanie sobie z nim poradziła – mówi Mirosław Wesołowski, dyrektor ds. sprzedaży i marketingu firmy Wokas. – Sprzedaż stale wzrastała, podobnie liczba zamówień. Nie wiem, jak to oceniają inni rynkowi gracze, ale moje doświadczenie pozwala mi minioną sytuację ocenić bardzo pozytywnie – dodaje.
Media zrobiły swoje, dzieląc rzeczywistość na dwa światy: ten za oknem, ustabilizowany, oraz na ten z ekranu telewizora ze spadającymi wykresami i knykciami bielejącymi na zaciskanych przez przedsiębiorców pięściach. – Kryzys ogólnoświatowy lat poprzednich był w naszym kraju niemal niezauważalny – stwierdza Tomasz Kaszuba, właściciel Centrum Ogrodniczego Flora Point. – Uważam, że na razie mamy do czynienia z kryzysem medialnym, słabo jeszcze odczuwalnym w rzeczywistości – dodaje Daniel Błażejewski, dyrektor firmy Eko-Ceramika.
Nadal najlepsi w Europie!
Polsce udało się z ogólnoświatowego kryzysu nie tylko wyjść obronna ręką, ale i wyprzedzić inne kraje. Jako jedyni w całej Unii Europejskiej mogliśmy się w 2009 roku pochwalić wzrostem wartości PKB. To motywowało i uspokoiło nieco nastroje nawet wśród tych w jakiś sposób pokrzywdzonych przez bessę. Podczas gdy gospodarki kolejnych krajów Starego Kontynentu obnażały swoją słabość, nasza nadal się nie załamywała. Jeszcze w sierpniu bieżącego roku premier Donald Tusk chwalił się, stojąc obok Jose Manuela Barroso na konferencji prasowej w Brukseli, ciągłym wzrostem PKB. Media zaczynają jednak donosić o kolejnej fali kryzysu. Co na to branża ogrodnicza? – W mojej opinii polska branża ogrodnicza ciągle cechuje się tendencją rozwojową. Mimo tego, że mówi się o kryzysie gospodarczym coraz więcej i coraz częściej również w jej kontekście – mówi Rafał Słabik, dyrektor ds. marketingu i sprzedaży firmy Cellfast. – Może tempo tego rozwoju jest nieco mniejsze, ale cały czas możemy mówić o progresie. Branża ogrodnicza opiera się kryzysowi.
Kryzys dopiero przed nami
Czyżby zatem najgorsze miało dopiero nadejść? – Branża ogrodnicza doskonale radzi sobie z kryzysem, choć myślę, że powoli zaczyna on być dla niej coraz bardziej odczuwalny – mówi Tomasz Kaszuba. – Może jeszcze nie w tym roku, bo apogeum kryzysu jest dopiero przed nami, ale to nieuniknione. Jednak radzimy sobie i będziemy radzić, jak tylko możemy. Na pewno na przyszłe sezony będziemy starali się lepiej negocjować warunki współpracy, żeby się zabezpieczyć – dodaje.
Niewątpliwe kończący się rok był dla polskiej branży ogrodniczej bardzo udany. W każdym jej sektorze odnotowano wzrost, firmy z powodzeniem wprowadzały na rynek nowości, a kolejne imprezy targowe – czy to te duże, czy organizowane w formie minitargów – zbierały świetne recenzje. Mimo złowieszczych prognoz na rok nadchodzący branży nie opuszcza optymizm. – Co do przyszłorocznego sezonu i nowej fali kryzysu, który ma rzekomo wstrząsnąć Polską, sugerowałbym umiarkowany stosunek – uspokaja Mirosław Wesołowski, dyrektor ds. sprzedaży i marketingu firmy Wokas. – Owszem, może nieco zmniejszyć się dynamika rozwoju, ale będzie to raczej wynikało z tego, że tę branżę charakteryzuje bardzo szybki progres od lat i potrzebuje ona oddechu. Utrata kilku punktów nie wpłynie na fakt, że rozwija się nadal. W przyszłość patrzę z optymizmem. Nie jest to hurraoptymizm, ale daleko mi do niepokoju.
Ogrodnictwo się nie podda
Spirala strachu przed ekonomiczną zapaścią, która zaczęła się w naszym kraju od słowa „kryzys”, znów nabiera rozpędu. – Dostajemy różne sygnały dotyczące tego, w jaki sposób kryzys dotknął branżę w ostatnim czasie – mówi Karol Podyma, kierownik Centrum Ogrodniczego PlantiCo Bronisze. – Niewątpliwie spadek sprzedaży jest w niektórych sektorach odczuwalny. Pojawia się też wiele głosów negatywnie oceniających sytuację, ale trudno orzec, czy wynikają one ze szczegółowej analizy uwarunkowań ekonomicznych, czy z naszej narodowej tendencji do narzekania – dodaje. Jednak branża ogrodnicza, choć, jak nakazuje biznesowa czujność, nie lekceważy najmniejszych rynkowych sygnałów, śmiało patrzy przed siebie. – Wydaje mi się, że w jakiś sposób kryzys nie ominął naszej branży – kontynuuje Karol Podyma – jednak póki co, ta radzi sobie z nim wyśmienicie.
Paradoksalnie kryzys popchnął konsumenta w stronę ogrodniczego asortymentu. Polacy, zastraszeni przez media, wstrzymali się od dużych inwestycji związanych np. z rynkiem nieruchomości czy drogimi wakacyjnymi wyjazdami, szturmując w to miejsce centra i sklepy ogrodnicze, by dać sobie namiastkę czegoś nowego czy egzotycznego we własnych ogrodach i domach. Ogród stał się azylem, bezpieczną wyspą pośród szalejącego wokół kryzysowego sztormu. To z powodzeniem wykorzystała, wykorzystuje i w roku następnym musi nauczyć się jeszcze bardziej wykorzystywać branża ogrodnicza. Okazuje się bowiem, że kryzys może być równie niebezpieczny wtedy, kiedy go nie ma. Skoro tak świetnie poradziliśmy sobie do tej pory – poradzimy i w przyszłym roku.
W branży ogrodniczej bardziej miarodajnym czynnikiem niż kryzys jest pogoda
Cezary Łosiak, członek zarządu firmy Kwazar
Oczywiście, że branża ogrodnicza opiera się kryzysowi. To widać choćby po wzroście obrotów naszej firmy. Kryzys w Polsce tak naprawdę jeszcze nie jest odczuwalny i ja bym się raczej nie martwił, gdyż patrząc na sytuację u nas w firmie, nie mamy powodów do zmartwień. Obroty systematycznie i bezpiecznie rosną. Poza tym, zauważam odważną postawę na rynku wśród naszych dużych hurtowni na terenie całego kraju. I taka sytuacja, czyli wzrost obrotów i rynkowa otwartość, od kilku lat się utrzymuje, więc nie obawiałbym się tego tak zwanego kryzysu i z dużym zadowoleniem patrzę na to, co się dzieje. W branży ogrodniczej bardziej miarodajnym czynnikiem niż kryzys jest pogoda. W tym roku dopisała bardzo i oby w przyszłym nie zawiodła, bo tak naprawdę, to ona determinuje sprzedaż. Od aury, klimatu uzależniam kondycję branży, a nie od sytuacji ekonomicznej w kraju. Nie możemy bać się kryzysu i poddawać się spirali strachu.
Umiarkowana ostrożność zalecana
Daniel Błażejewski, dyrektor firmy Eko-Ceramika
Niewątpliwie w sezonie branża radziła sobie świetnie. Teraz zauważam pewne spadki, ale cały czas odnotowujemy wzrost. Co prawda, niewielki, ale wzrost. Jest dobrze, jednak można wyczuć pewne zagrożenie. Rozmawiałem z wiodącymi w naszym kraju marketami typu DIY i wiem, że średnia wartość paragonów w tym sezonie tam spadła. Coś zatem jest na rzeczy. Zalecałbym dalece posuniętą ostrożność w przyszłorocznym sezonie. Rzecz jasna, nie można dać się zwariować – nasza firma nie planuje jakichś drastycznych zmian czy przedsięwzięcia ostrych środków mających uchronić nas przed ewentualną zapaścią, natomiast postaramy się radzić sobie bardziej zachowawczo poprzez odświeżenie asortymentu, wprowadzenie zachęcających promocji i pozyskanie nowych klientów. To chyba optymalna recepta na kryzys.
Państwo powinno wspierać polskich przedsiębiorców
Ryszard Cisek, właściciel Centrum Ogrodniczego Cisek
Niewątpliwie sezon wiosenny był dla ogrodnictwa bardzo udany. Teraz przed nami sezon zimowy i chyba dopiero on pokaże tak naprawdę siłę branży i to, na ile została ona nadszarpnięta kryzysem. Pomimo powszechnego optymizmu, jaki towarzyszy branży od lat, widzę, że coś się dzieje, pojawiają się pierwsze sygnały dające do myślenia, że nie jest tak, jak powinno być. Biorę udział w wielu biznesowych spotkaniach, uczestniczę w szkoleniach i tam też dostaję sygnały, by być ostrożnym, żeby zabezpieczać się, choćby wchodząc w obszar unowocześniania biznesu, zakładając np. sklep internetowy. Sytuację pogarsza to, że państwo nas w ogóle nie wspiera, w Polsce ciągle lepiej mają firmy z innych krajów, a nas – polskich przedsiębiorców – nie oszczędza się, niezależnie od tego, jaka jest sytuacja ekonomiczna w kraju. Państwo powinno nas bronić przed kryzysem.