O przeprowadzce do nowej siedziby, udanej sukcesji, niebanalnym pojmowaniu marketingu i tępo rozumianej ekologii rozmawiamy z Piotrem Skotnickim, współwłaścicielem firmy Asplant
Rozmawia: Michał Gradowski
Firma Asplant w styczniu przeniosła się do nowej siedziby przy ul. Solskiego 16 w Jaworznie. Jak dzięki temu zwiększą się możliwości firmy?
Pomysł na przeprowadzkę pojawił się w związku z możliwością realizacji kilku dużych kontraktów na zlecone formulacje wielkotonażowe. Przy takich zleceniach konieczne są nie tyle większe, co wyższe urządzenia – mieszadła czy reaktory. Ograniczała nas więc nie tyle powierzchnia starej siedziby, co wysokość stropów – linia wysokiego napięcia uniemożliwiała nowe inwestycje.
Kiedy dowiedzieliśmy się, że zaprzyjaźniona firma zajmująca się produkcją ramek dla sieci IKEA sprzedaje dwie duże hale i budynek biurowy – podjęliśmy decyzję o zakupie i przeprowadzce. Proces dostosowywania budynku do naszych potrzeb trwał około roku. Zaprojektowaliśmy zupełnie nowy system wentylacji i rekuperacji. Konieczne było odłączenie się od kanalizacji, bo pracujemy w technologii bezściekowej – płynne materiały nie trafiają do kanalizacji, a większość popłuczyn wykorzystujemy ponownie w procesie produkcji. Przebudowaliśmy też biura i dział socjalny, bo w przypadku produkcji chemicznej jesteśmy zobowiązani do posiadania dwóch osobnych szatni z łaźnią między nimi.
Zasadziliśmy też sporo zieleni, przed wejściem powstał ogród deszczowy, udało nam się posadzić dwa drzewa, co w polskim prawie jest niemal niewykonalne, bo jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie obostrzenia – odległość minimum 4 m od okien, od drogi itp. – nawet na dużej powierzchni nie ma ich gdzie zasadzić.
Uważamy, że – pracując w branży chemicznej i jednocześnie dbając o planetę, na której żyjemy – powinniśmy w miarę naszych możliwości uwalniać Ziemię od betonu.
Możliwości firmy zwiększyły się znacząco, mamy około trzykrotnie więcej powierzchni, co pozwali nam na rozwój firmy w kolejnych latach. Kupiliśmy duży młyn, pięciokrotnie większy, niż mieliśmy do tej pory oraz 6-tonowe reaktory, podczas gdy największe, jakimi dysponowaliśmy do tej pory miały pojemność 1200 kg.
Asplant to firma rodzinna. Jak dzielicie się kompetencjami?
Firmę założył nasz ojciec Edward Skotnicki w 1991 roku i do dzisiaj wspiera nas w bieżącej działalności. To dla nas niewyczerpane źródło wiedzy – ojciec jako jedyny z całej rodziny jest z wykształcenia chemikiem, a jego doświadczenie zawodowe to nie tylko ponad 28 lat historii budowania Asplantu, ale także kolejne 30 lat pracy w branży chemicznej w Zakładach Chemicznych Azot.
Jest nas trójka rodzeństwa, od 2015 roku wspólnie zarządzamy firmą, co samo w sobie należy uznać za sukces, bo statystyki pokazują, że sukcesja udaje się tylko w 30% przypadków. Ja zajmuję się szeroko pojętą sprzedażą i rozwojem firmy, czyli w skrócie przyszłością, nasz brat Grzegorz pilnuje tego, co ważne i teraźniejsze, czyli produkcji, a nasza siostra Anna zawiaduje administracyjno-finansową częścią firmy. Pomimo wspólnych genów jesteśmy bardzo różni, ale doskonale się uzupełniamy. Brat pracuje w firmie od początku swojej kariery zawodowej, podobnie siostra, ja z wykształcenia jestem fizykiem komputerowym, przez 20 lat byłem związany z branżą informatyczną.
Nasze dzieci już pojawiają się w firmie, przychodzą, patrzą, poznają, jak działają urządzenia, ale wiedząc, jak dużym wyzwaniem był proces sukcesji w pierwszym pokoleniu, w przypadku naszej trójki, przygotowujemy się na kolejny trudniejszy krok, kiedy firmę będzie trzeba podzielić między nas i sześciu następców.
Nieszablonowy marketing jest elementem wyróżniającym Asplant na rynku. Jak powstają Wasze pomysły na reklamy i akcje promocyjne?
Pomysły marketingowe tworzymy wspólnie. Podstawowa zasada, którą chcemy się kierować zawiera się w słowach – nie możemy być nijacy, jeśli planujemy jakieś nowe działania promocyjne, chcemy robić to inaczej niż wszyscy do tej pory, niezależnie od tego, czy składamy klientom życzenia świąteczne, przygotowujemy projekt reklamy czy opis pomieszczeń w nowej siedzibie, które u nas nazywają się np. Spotykalnia, Powitalnia czy, jak moje biuro – Dyktatornia. Te pomysły mogą się podobać lub nie, ale mają zapadać w pamięć.
Mamy dwoje pracowników działających „w terenie” – Kasię i Tomka, imiona, które dobrze się kojarzą, więc zrobiliśmy z nich branżowych „celebrytów” –bohaterów naszych reklamowych komiksów. Już niedługo kolejny odcinek tej serii związany z naszym nowym produktem na mrówki – będzie motyw z Pana Tadeusza, przebierzemy Kasię za Telimenę, a Tomek poszuka mrówek.
Jest coś na rzeczy w nazwie Pana gabinetu – Dyktatornia? Nie ma demokracji w Asplancie?
To pomysł Kasi, który od początku mi się spodobał. W żadnej firmie nie ma pełnej demokracji, bo zawsze na końcu jest ktoś, kto płaci i ponosi odpowiedzialność. Uważnie słuchamy jednak naszych pracowników, bo mają dużą wiedzę i doświadczenie – choć mamy stosunkowo niską średnią wieku, to średnia długość czasu pracy wynosi ok. 14 lat. Przyszedłem do Asplantu po 8 latach pracy przy tworzeniu oprogramowania dla działów HR-u, zajmowałem się kompetencjami, szkoleniami, ścieżkami karier.
Wszystkie teorie HR-owe zalecają słuchanie pracowników, ale w pracy trzeba też do nich mówić – to tym, o czym myślę, z czym się borykam, czego mi brakuje do danej układanki. Nie chodzi nawet o to, aby zadawać dobre pytania, bo wtedy nastawiamy się na odpowiedź na konkretny temat. Trzeba po prostu mówić – często nie jesteśmy w stanie przewidzieć, która część naszej opowieści może korespondować z wiedzą czy doświadczeniem pracowników, w którym momencie mogą nam zaoferować pomoc.
Asplant jest inicjatorem wspólnych działań firm chemicznych, które doprowadziły do powstania grupy pracodawców pod nazwą European Association for Active Substances. Jakie są jej główne założenia?
Nasza organizacja powstała w wyniku braku zgody na przepisy Unii Europejskiej dotyczące obrotu substancjami aktywnymi (SA) oraz rejestracji produktów biobójczych, środków ochrony roślin, kosmetyków, detergentów i medykamentów, które – naszym zdaniem – są krzywdzące dla małych i średnich firm oraz niebezpieczne dla obywateli. Założenie twórców przepisów było słuszne: Unia Europejska postanowiła jeszcze raz dokonać przeglądu wszystkich substancji aktywnych pod kątem ich działania na zwalczane szkodniki, ale także na szeroko rozumiane otoczenie, w tym ludzi, środowisko, przyrodę, glebę, wodę itp. Niestety w wyniku tych przepisów pierwotne założenie nie tylko nie zostało zrealizowane, co więcej, nasze bezpieczeństwo ekologiczne dzisiaj stało się zdecydowanie bardziej wątpliwe.
Olbrzymie koszty, jakie wiążą się z nowymi obowiązkami udowadniania bezpieczeństwa danych substancji i opartych o nie produktów doprowadziło do wielu negatywnych skutków:
– zniknięcia z rynku zdecydowanej większości substancji aktywnych (76%), choć jedynie 7% z nich wykazywało nieakceptowalne zagrożenie lub szkodliwość. Zdecydowana większość zniknęła wyłącznie z przyczyn ekonomicznych i bariery finansowej, jaką wnoszą nowe przepisy,
– zniknięcia z rynku praktycznie wszystkich ekologicznych i BIO produktów biobójczych, jak choćby preparatów opartych o czosnek czy bazylię. Choć bez problemu spożywamy te substancje w naszych posiłkach, koszty koniecznych badań i rejestracji ich jako SA są takie same, jak dla najcięższej chemii i czynią je nieopłacalnymi,
– zniknięcia z rynku najskuteczniejszych i wyspecjalizowanych produktów, które są na tyle skuteczne, że nie trzeba ich stosować w dużych ilościach. Rachunek ekonomiczny nie pozwala na rejestrację takich preparatów, bo ich niewielkie zużycie nie uzasadnia poniesienia kosztów rejestracyjnych. W praktyce więc zamiast małej ilości specjalistycznych i bardzo skutecznych preparatów jesteśmy zmuszeni do stosowania uniwersalnych, a co za tym idzie mniej skutecznych preparatów w większych dawkach,
– pozostanie na rynku bardzo niewielkiej ilości SA powoduje lawinowy wzrost oporności, co zmusza do jeszcze częstszego i w większych dawkach stosowania pozostałych na rynku preparatów,
– bezwzględny monopol dużych organizacji na dostępne na rynku substancje.
Pragniemy zmienić ten stan rzeczy, uświadomić twórcom przepisów, że ich szczytna idea w praktyce doprowadziła do zmniejszenia naszego bezpieczeństwa i naraziła społeczeństwa na niepożądane skutki stosowania produktów opartych o substancje aktywne. Dnia 22 kwietnie odbędzie się pierwsze Walne Zgromadzenie naszej organizacji.
Czy podobnych przykładów – gdzie słuszne założenia doprowadzają do niekorzystnych dla użytkowników konsekwencji – jest więcej?
Oczywiście, podam inny przykład, który dobrze ilustruje istotę problemu. Pewna firma z branży budowlanej opowiedziała nam historię bieli tytanowej. To lotny proszek, absolutnie podstawowy biały barwnik stosowany do produkcji farb, kremów czy plastikowych opakowań – bez niego nie byłoby nie tylko białej farby, ale też np. kremów z filtrem UV. Pewna francuska agencja rządowa wykonała badanie na szczurach, z którego wynikało, że występuje potencjalne zagrożenie rakiem płuc po wdychaniu bieli tytanowej i zgłosiła sprawę do ECHA (The European Chemicals Agency). Okazało się, że badaniu poddano szczury, które mają wyjątkowo słabe płuca, zaaplikowano im dawkę bieli tytanowej, z którą nigdy nie mogłyby się zetknąć w naturalnych warunkach, a amerykańska agencja rządowa, która sprawdziła te badania uznała je za niezgodne z jakąkolwiek metodologią. Równolegle zaprezentowano też wyniki badań przeprowadzonych na grupie ponad 60 tys. ludzi, na przestrzeni 30 lat, pracujących przy bieli tytanowej. W tej grupie nie było jakiegokolwiek wzrostu zachorowań na raka. Moglibyśmy pomyśleć – nie ma problemu.
Jedną z nadrzędnych zasad Unii jest jednak zasada ostrożności – urzędnik ECHA jedną decyzją może więc sprawić, że nie będzie białej farby, nie będzie białego plastiku, ku przerażeniu całej branży budowlanej czy kosmetycznej.
Podobnie było też z Roundupem. Jeśli zapytamy ludzi co to jest Roundup, 90% z nich powie, że to trucizna, choć nie znają odpowiedzi na pytanie do czego służy i czy jest coś w zamian. Nie ma żadnych wiarygodnych badań potwierdzających rakotwórczość Roundupu, ale 12 niekaranych, przypadkowych ludzi wylosowanych w Stanach Zjednoczonych do ławy przysięgłych sądu w Kalifornii uznało argumenty jednego z prawników za bardziej przekonywujące i przyznało gigantyczne odszkodowanie od Monsanto ogrodnikowi, który twierdził, że przyczyną jego raka było stosowanie tego herbicydu.
Dlatego jako EAAS chcemy przede wszystkim edukować opinię publiczną, walczyć z tępo rozumianą ekologią i hasłami, że wszystko, co chemiczne jest złe. Proszę zwrócić uwagę, że słowo pestycydy jest łączone właściwie tylko z jednym przymiotnikiem – „trujące”, a np. lekarstwo może być gorzkie, ale mówi się także, że jest skuteczne czy nawet cudowne. A czym jest lekarstwo? To w uproszczeniu środek, zwykle chemiczny, mający zapobiegać lub leczyć choroby ludzi, mający swoje skutki uboczne. Jeśli ludzi zamienimy na rośliny – mamy definicję pestycydów, ale skojarzenia są diametralnie różne. Tymczasem toksyny odgrzybiczne są dużo bardziej groźne dla człowieka niż środki je zwalczające. Pestycydy mają skutki uboczne, podobnie jak lekarstwa, lekarstwo źle zastosowane może zabić, podobnie jak pestycydy, ale problem, który zwalczają, jest o wiele bardziej niebezpieczny.