Przy ogólnie złej sytuacji gospodarczej i dużej niepewności co do perspektyw na najbliższych kilkanaście miesięcy branża ogrodnicza jest w relatywnie dobrej sytuacji. Pomimo prognozowanej recesji i nieuchronnego wzrostu bezrobocia handel ogrodniczy może nie wszędzie kwitnie, ale na pewno jest daleki od zwiędnięcia
Tekst: Michał Gradowski
Jeszcze w marcu i pierwszej połowie kwietnia nastroje w branży były raczej minorowe – obroty w sklepach spadały, przedstawiciele handlowi nie mogli normalnie pracować, a wielu spisywało już sezon na straty. Informacje o kwiatach, które zamiast do klientów trafiały na kompost i setkach tysięcy strat były powszechne, a nastroje poprawiały co najwyżej newsy o tym, jak warszawiacy uratowali 100-letni sklep ogrodniczy U Jadzi – po tym jak jego właściciel zapowiedział, że „Hitler nie zamknął sklepu, ale koronawirus to zrobi” ludzie masowo ruszyli na zakupy, a przed sklepem ustawiały się kolejki.
Wraz z zapowiedziami odmrażania gospodarki i znoszeniem części sanitarnych obostrzeń sytuacja błyskawicznie się jednak poprawiała i pod koniec kwietnia wielu właścicieli centrów ogrodniczych porównywało już tegoroczne obroty z poprzednim, bardzo dobrym sezonem.
Zagrożenia jednak nie znikają, zwłaszcza w zakresie zasobności portfeli konsumentów czy ich większej ostrożności w wydawaniu pieniędzy. Jak wynika z danych firmy BIG InfoMonitor w marcu połowa badanych konsumentów deklarowała chęć oszczędzania na zakupach, ale już w kwietniu wskaźnik ten podskoczył do 60 proc. Spośród badanych 45 proc. planowała zmniejszać największe wydatki, a 15 proc. nawet te podstawowe. Co znamiennie, co dziesiąty pytany bardziej niż o swoje zdrowie bał się o kondycję domowego budżetu. A jak przedstawiciele branży komentowali tę trudną sytuację?
Dwukrotny wzrost obrotów online
W stosunkowo dobrej sytuacji byli producenci nasion, którzy notowali wzrosty, choć byłyby one większe w normalnych warunkach. – Pandemia koronawirusa wpłynęły negatywnie na gospodarkę, branża nasienna nie jest tu wyjątkiem. Ograniczenia związane z działalnością gospodarczą (np. zmniejszenie lub całkowite wyeliminowanie wizyt handlowców czy limity liczby klientów w sklepach) zmniejszyły sprzedaż w kanałach tradycyjnych. Gdyby nie sytuacja epidemiologiczna nasza sprzedaż w okresie marzec–kwiecień br. byłaby wyższa o około 25%. Bez wątpienia sytuacja miała wpływ na rozwój sprzedaży internetowej – tu wzrosty są niesamowite, nasz sklep epnos.pl zanotował dwukrotny wzrost obrotów. Trudna jest jeszcze do oceny sytuacja związana ze spływem gotówki ze zrealizowanej sprzedaży, w zasadzie 90% sprzedaży realizujemy z odroczonym terminem płatności, a nasi klienci płacą nam generalnie od połowy kwietnia – mówi Robert Bender, prezes firmy PNOS.
W pierwszych tygodniach epidemii świetnie sprzedawały się opryskiwacze, z korzyścią dla polskich producentów. – Dystrybutorzy, którzy bazują na imporcie szybko wyprzedali swoje zapasy, a w związku z ograniczonym ruchem kontenerowym brakowało im towaru. Korzystali na tym polscy producenci. Zamówień było bardzo dużo, zwłaszcza na małe opryskiwacze zarówno do dezynfekcji, jak i pracy w ogrodzie – mówi Czarek Łosiak, członek zarządu firmy Kwazar. – Spore było też zainteresowanie ze strony firm, które wcześniej w ogóle nie handlowały tym asortymentem. Początek poprzedniego sezonu był dla nas bardzo dobry, więc w porównaniu z tym okresem sytuacja jest stabilna. Duże wzrosty sprzedaży odnotowują sklepy internetowe, z którymi współpracujemy. Nawet nasz sklep, w którym ceny mają raczej zachęcić do zakupów u naszych dystrybutorów, odnotował 2–3 krotny wzrost sprzedaży – dodaje.
Koszty rosną
Zdaniem wielu przedsiębiorców, strat z początku sezonu nie da się już jednak odrobić, a problemem np. dla szkółek jest nie tylko pandemia, ale też susza i wysokie koszty pracy. – Po momencie zawahania, kiedy klienci odwoływali zamówienia, sytuacja powoli normuje się na poziomie niestety o wiele niższym niż w latach najlepszej koniunktury, strat nie da się już odrobić. Jedna z kilku sieci handlowych, z którą współpracujemy, w pierwszej fazie epidemii zrezygnowała z dostaw, ale później zmieniła swoją decyzję. Sytuacja w centrach ogrodniczych wydaje się dobra, odnotowują zwiększone zainteresowanie klientów. Konsumenci znudzeni siedzeniem w domu poszukują urozmaicenia, a praca w ogrodzie jest obecnie jedną z niewielu dostępnych rozrywek – mówi Michał Kałuziński, właściciel gospodarstwa A&M Kałuzińscy Szkółka Polskie Korzenie. – Zmiany w szkółce są jednak nieuchronne, nie tylko ze względu na pandemię, ale także rosnące koszy pracy oraz powtarzające się susze. Rezygnujemy z uprawy niektórych roślin, których koszty produkcji są nieadekwatne do uzyskiwanych cen. W kolejnych sezonach jeszcze bardziej będziemy skupiać się na rozmnażaniu i uprawie roślin, które sprawdziły się na rynku, ale przede wszystkim są ciągle niszowe oraz dające wiele satysfakcji w procesie produkcji – dodaje.
Właściciele firm apelują o optymizm i spojrzenie na czasy pandemii z szerszej perspektywy. – Sytuacja w naszej firmie jest przyzwoita, odnotowaliśmy niewielkie zmiany. Dosłownie jeden klient zwrócił się tylko z prośbą o przesunięcie terminu płatności. Nasza polityka handlowa zawsze uwzględniała jednak stosunkowo ostrożne zamówienia, dostosowane do możliwości danego sklepu. Choć w naszej branży jest wiele firm, które co roku bankrutują, naprawdę nie mamy prawa narzekać, zwłaszcza w porównaniu z branżą usługową, gastronomiczną czy turystyczną – komentuje Wojciech Kozielski, prezes firmy Zielony Dom.