Dotyk zieleni

W konkursie „Przystanek Sukces” na najlepszy biznesplan zdobyła pierwsze pieniądze, później zaciągnęła kredyt i zainwestowała własne oszczędności – w sumie budowa centrum ogrodniczego w Szczecinie pochłonęła 200 tys. zł. Jego otwarcie to jednak dowód na to, jak wiele na rynku ogrodniczym jest jeszcze nisz do zagospodarowania . O swoich pasjach i trudnych początkach w branży opowiada Joanna Gradek, właścicielka Centrum Ogrodniczego Zielone Centrum i Biura Projektowania Krajobrazu Green Touch

Rozmawia: Michał Gradowski

Pani firma – Green Touch – reklamuje się hasłem „Daj się dotknąć!”. Pamięta pani swój pierwszy dotyk zieleni? 

Moi rodzice mają bardzo duży ogród, więc pasję do zieleni zaszczepili mi już w dzieciństwie. W moim domu od małego siedziało się w grządkach. Co weekend jeździliśmy też na spacery do lasu. Kiedy patrzę na rośliny, odczuwam emocje podobne do tych, jakie pasjonaci motoryzacji przeżywają na widok luksusowych samochodów. Architektura krajobrazu na Zachodniopomorskim Uniwersytecie Technologicznym była więc dla mnie logicznym wyborem, w pełni świadomą decyzją dotyczącą tego, co chciałabym robić w przyszłości. 
 
Architekturę krajobrazu kończy w Polsce co roku kilkaset osób. Tylko nielicznym udaje przetrwać na rynku. Jak się przebić w obliczu tak dużej konkurencji?  
Nie jest łatwo, szczególnie w Szczecinie, który jest trudnym miastem dla architektów krajobrazu, bo zapotrzebowanie na takie usługi nie jest jeszcze wystarczająco duże. Z drugiej strony, zamożni klienci, wydający na ogród kilkadziesiąt tysięcy, sceptycznie podchodzą do firm bez doświadczenia, bo sami mają stosunkowo dużą wiedzę, sporo czytają, przychodzą na spotkania ze stertą gazet. Pomyślałam więc, że najlepszym sposobem na zdobycie klientów będzie centrum ogrodnicze, w którym można pokazać konkretne rozwiązania i zachęcić do inwestowania we własny ogród. 
 
Dobry pomysł, ale kosztowny. Jak udało się pani zdobyć pieniądze na realizację tego projektu?
Przez przypadek dowiedziałam się o szkoleniach prowadzonych przez Polską Fundację Przedsiębiorczości (PFP), a na jednym z nich usłyszałam o konkursie „Przystanek Sukces” na najlepszy biznesplan. Przygotowałam projekt, a później
zajęłam drugie miejsce oraz otrzymałam nagrodę specjalną – 5 tys. złotych. To był impuls do kolejnych decyzji. Mam taką naturę, że jak już coś robię, to albo w pełni się w to angażuję, albo nie robię tego wcale, więc w PFP wzięłam 50 tys. zł pożyczki na założenie własnej firmy. Zainwestowałam też własne środki – w sumie uruchomienie Zielonego Centrum kosztowało ok. 200 tys. zł.

Skąd czerpała pani wiedzę o branży? Jak uniknąć błędów nie mając doświadczenia w prowadzaniu takiego biznesu? 
Dzwoniłam do centrów ogrodniczych w innych dużych miastach. Choć początkowo ich właściciele byli nieufni, to w wielu kwestiach służyli poradą. Prawda jest jednak taka, że prawie wszystko trzeba sprawdzić w praktyce.  
Pierwsze zatowarowania roślin nie były najlepsze, delikatnie rzecz ujmując.
Mówiłam dostawcom otwarcie, że dopiero zbieram doświadczenie i wielu z nich to wykorzystywało. Płaciłam wysokie ceny za materiał niskiej jakości. Popełniłyśmy też tysiące innych błędów. Dobrze, że otwarcie centrum nastąpiło 17 sierpnia, a nie wiosną, jak pierwotnie planowałyśmy, bo pomyłek byłoby pewnie jeszcze więcej. Był to jednak czas niesamowitej nauki w wielu wymiarach, takich jak choćby praca z klientem. Nikt nie uczy na studiach jak radzić sobie z wybrednym czy agresywnym konsumentem, a tacy też się zdarzają. Wydałyśmy 15 tys. zł na koszyki, a niemal nikt z nich nie korzysta. Klient pokazuje 50-litrowy worek podłoża i mówi: poproszę tę ziemię. 

Przygotowując biznesplan musiała pani zbadać perspektywy rozwoju branży ogrodniczej, jak silna jest lokalna konkurencja. Jakie były efekty tej analizy?
Trudno wszystko tak dokładnie zmierzyć. Na pewno potencjał firm, które istnieją na rynku od 20 lat jest inny niż nowo powstałej placówki. Inna jest ich skala zamówień i rabaty wynegocjowane z hurtowniami czy producentami. Naszą siłą jest jednak lokalizacja. W Szczecinie wiele punktów ogrodniczych ma swoją siedzibę w centrum miasta. Zielone Centrum położone jest natomiast przy granicy Szczecina i gminy Dobra. To bardzo bogata „sypialnia” Szczecina, codziennie przejeżdżają tędy tysiące samochodów. Poza tym w najbliższej okolicy jest ok. 450 działek. Ich właścicielom najwygodniej będzie przyjść do nas. 

Jak ocenia pani kilka pierwszych handlowych miesięcy?
Początki zawsze są trudne, ale zainteresowanie konsumentów było większe niż się spodziewałyśmy. Udało nam się uniknąć tzw. martwych dni, kiedy klientów nie ma prawie wcale. Zostałyśmy też bardzo dobrze przyjęte przez okolicznych działkowców, którzy często przyjeżdżają do nas w trakcie pracy, a zamiast koszyka korzystają z własnej taczki. To mit, że działkowcy liczą każdy grosz. Jest przeciwnie – np. jeśli są na emeryturze, na swoją pasję często wydają jej większą część.
Sporo mamy jeszcze do zrobienia. Oferta w wielu kategoriach jest niekompletna, część terenu jest niezagospodarowana. Myślimy też o zaaranżowaniu miejsca dla dzieci i warsztatach przyrodniczych.

W Zielonym Centrum pracują same panie, m.in. pani koleżanki ze studiów. Nie brakuje czasem męskiej siły?

Przewinęło się tu kilku panów, ale nie dali rady.

REKLAMA
Targi Zieleń to życie