Wielokrotnie podkreślałem, także w tych felietonach, jak ważną rolę w biznesie odgrywają emocje, budowanie relacji czy angażowanie się w inicjatywy, które – choć może nie przynoszą bezpośrednich korzyści – to rozwijają rynek, a więc opłacają się wszystkim w dłuższej perspektywie. Te „miękkie” czynniki są bardzo ważne na etapie budowania strategii i wyznaczania kierunków rozwoju, ale bardzo słabo sprawdzają się w przypadku podejmowania bieżących decyzji: o wyborze produktów do oferty, dostawcy w danej kategorii czy partnerów biznesowych. A to właśnie od tych wyborów w dużej mierze zależy, czy uda nam się osiągnąć założone cele. Dlatego w branży ogrodniczej konieczna jest zmiana metod podejmowania decyzji, która przesunie środek ciężkości ze sfery intuicji i rutyny w stronę rachunkowości zarządczej, bo – mówiąc w uproszczeniu – emocjami rodziny się nie wykarmi.
We współczesnej gospodarce powoli dobiega końca czas działania po omacku, uczenia się na błędach i szukania na chybił trafił optymalnych rozwiązań. Coraz większa konkurencja wymusza działania zmierzające do poprawy rentowności i efektywniejszego wykorzystywania zasobów. Bez wspomagania procesu decyzyjnego twardymi danymi nie sposób tych celów osiągnąć.
Żyjemy w erze cyfryzacji, więc powinniśmy pamiętać, jak ważne są cyfry. Wiele decyzji w biznesie musi więc przyjąć formę zero-jedynkową – albo coś się opłaca, albo nie. Dlatego warto zadać sobie kilka przykładowych pytań. W handlu detalicznym: czy warto utrzymywać na półkach produkty, które nie są zyskowne? W handlu hurtowym: czy „przerzucanie” towaru na znikomej marży ma sens? Producenci mogliby natomiast zadać sobie pytanie o konieczność poszerzania oferty o asortyment, który nigdy nie będzie stanowił ważnej pozycji w strukturze sprzedaży.
Aby dokonać właściwego wyboru, konieczny jest dostęp do wiarygodnych danych. Od lat narzekamy na ich niedobór w branży ogrodniczej. Mam jednak wrażenie, że z tych, które już mamy – każda firma z osobna – moglibyśmy wycisnąć znacznie więcej.