Jak sprawić, by klient chętniej i częściej wydawał pieniądze? Na przykład uprościć i przyspieszyć proces płatności. I najlepiej nie wspominać za wiele o gotówce, finansach czy stanie konta. W tym kierunku modyfikowane są płatności telefonem, ale też wciąż rozwijane i wypróbowywane są inne metody. Niektóre z nich brzmią jak science fiction
Polscy konsumenci polubili bankowość internetową i płatności zbliżeniowe. Nasz rynek uznawany jest za najbardziej innowacyjny pod tym względem na kontynencie. Swoją drogą, czasem mówi się także, że płatności elektroniczne zostały wymyślone nad Wisłą. A na ich pomysł wpadł, a jakżeby inaczej, Stanisław Lem. Opisał je w książce „Powrót z gwiazd”, wyposażając swego bohatera w „kalster”, czyli niewielkie urządzenie umożliwiające bezstykowe płatności.
Zapłacone od ręki
Już teraz dostępne są cyfrowe portfele na urządzeniach mobilnych lub platformach płatniczych. Gotówkę i kartę kredytową zastępują tu szybkie transakcje internetowe. Coraz powszechniejsze stają się płatności P2P, czyli peer-to-peer. Aby przelać pieniądze w ten sposób, nie trzeba znać numeru konta bankowego – wystarczy wskazać numer telefonu czy adres e-mail odbiorcy.
O krok dalej idą płatności wykorzystujące metodę PayPal Beacon czy Apple iBeacon. W placówce, w której zainstalowano urządzenie zwane beaconem, nie trzeba nawet zbliżać telefonu do jakiegokolwiek terminala ani czegokolwiek klikać. Wystarczy aplikacja na smartfonie i ze sklepu możemy wyjść z zakupami. Potwierdzenie transakcji możliwe jest zarówno przed wizytą, jak i po przybyciu do domu.
Sam proces kupowania obywa się bez kiwnięcia palcem, a oferta jest personalizowana. System sam rozpozna stałego klienta czy kupującego dużo towarów z danej kategorii i przydzieli mu stosowny rabat. A poinformuje o tym, gdy tylko nabywca zbliży się do sklepu.
Najnowsza technologia sprawia, że coś, co jeszcze niedawno uważane było za science fiction, dziś staje się rzeczywistością. Najbardziej fantazyjnym tego przykładem jest płatność dłonią. Nad rozwiązaniem o nazwie PulseWallet pracuje amerykańska firma Biyo.
A jeśli ktoś już teraz chce wypróbować tę osobliwą technologię, powinien udać się do Szwecji. Student uniwersytetu w Lund, Fredrik Leifland wprowadził ją do sklepów i restauracji na terenie kampusu. Stworzone przez niego rozwiązanie zostało nazwane Quixter. Placówek, do których nie trzeba zabierać żadnych portfeli, kart ani telefonów, jest jak dotąd piętnaście. Płatność dokonywana jest jedynie przez zbliżenie ręki do czytnika. Skaner sczytuje układ żył znajdujących się w dłoni. Jest to możliwe, gdyż każdy człowiek ma inne rozmieszczenie naczyń krwionośnych. System jest trudny do podrobienia, a to bardzo istotne. Przykładowo, gdy Apple zainstalowało czytnik linii papilarnych w iPhonie, hakerom szybko udało się zdobyć zdjęcie linii papilarnych, które odblokowało urządzenie. Tymczasem układ żył w dłoni wydaje się bezpieczny. Podobno nie trzeba także obawiać się gangów masowo odcinających ręce, gdyż dłonią, w której krew przestała krążyć, nie da się już zapłacić. Leifland wprowadził jedno dodatkowe zabezpieczenie. By klient miał pewność, ile płaci, musi zerknąć na terminal i wpisać cztery ostatnie cyfry swojego numeru telefonu. To rozwiązanie może w przyszłości nie być konieczne. Na razie Quixter jest w fazie testów i do większości sklepów trzeba jeszcze zabierać jakieś środki czy instrumenty płatnicze. Sama technologia skanowania żył była już wykorzystywana w bankach w Japonii. Stanowiła jednak tylko dodatkowe zabezpieczenie przy dokonywaniu większych transakcji.
A może jednak całkiem bezgotówkowo?
We wszystkich powyższych przykładach pojawia się pewna niedogodność. Kupujący bowiem, żeby coś nabyć, musiał w ogóle mieć pieniądze. Nieważne, czy w formie gotówki, czy na koncie w banku, jednak bez nich zrobienie zakupów nie było możliwe. Zdarzają się jednak takie transakcje, w których gotówka zostaje całkowicie wyparta. A klienci za nimi przepadają.
I tak na przykład w Chile środkiem płatniczym stały się kalorie. Taki właśnie pomysł wykorzystała agencja JJBarcelo w kampanii marki produktów mlecznych Colun. Ludzie coraz częściej starają się prowadzić zdrowy tryb życia, uprawiają sporty, świadomie dobierają produkty żywnościowe. Promując takie postawy, Colun mógł równocześnie polecać swoje produkty. Akcja polegała na otwarciu tymczasowego sklepu z odzieżą sportową. Niespodzianką stał się fakt, że gdy nadchodził moment płatności, na rachunku zamiast peso pojawiały się kalorie. A jak się płaci kaloriami? Trzeba po prostu wejść na bieżnię i przebiec tyle, by spalić liczbę kalorii z metki. Na przykład sportowy biustonosz wyceniono na 50 kalorii. Chętnych do biegania nie zabrakło.
Powstała również oferta dla tych, którzy od aktywności fizycznej wolą przeżycia estetyczne. Dla nich szwedzki producent wyrobów szklanych Kosta Boda (wspierany kreatywnie przez agencję Ellermore) przygotował specjalną aukcję. Na licytację wystawione zostały szklane rzeźby. Zwycięzcą został jednak nie ten, kto zaoferował najwyższą sumę pieniędzy, lecz ten, kto podczas prezentacji dzieł sztuki przeżywał największe emocje. Jak to sprawdzono? Zainteresowanych podłączano do urządzeń pomiarowych wychwytujących m.in. reakcje skóry i mięśni na bodźce zewnętrzne. Dzieła o wartości 25 tysięcy euro wygrały trzy osoby, u których odnotowano najwyższe pobudzenie.
Można płacić kaloriami, emocjami, ale można także i… śmieciami. Do tego ostatniego namawiał Szwedów McDonald’s wspólnie z agencją DDB Sztokholm. Na ulicach i w parkach umieszczone zostały plakaty informujące o akcji, a pod nimi worki na śmieci. Kto miał ochotę na hamburgera bądź Big Maca, mógł posłużyć się puszkową walutą. Ceny w zależności od rodzaju burgera wynosiły 10, 20 bądź 40 znalezionych puszek.
Śmieci stają się chyba coraz popularniejszym środkiem płatniczym, i to na całym świecie. W Bangladeszu Coca-Cola w zamian za zużyte butelki oferowała możliwość skorzystania z automatu do gier.
Z kolei w tym roku w Tunezji plażowicze za zebranie odpadów zalegających na piasku wykupili dostęp do WiFi. Akcję zorganizował operator Tunisie Telecom.
Sprzedawcy, oprócz gotówki, potrafią docenić również twórczość klientów. Dlatego Rich Edwards i Colin Northway, twórcy gry „Deep Under the Sky”, za swoje dzieło przyjmują w rozliczeniu „rysunek, obraz, opowiadanie, rzeźbę, zdjęcie lub cokolwiek, co jest wspaniałe”. Warunkiem jest inspiracja grą i umieszczenie jej tytułu gdzieś w wykonanej pracy.
Z założenia, że każdy człowiek jest utalentowany, a talenty są wiele warte, wyszli też pomysłodawcy eksperymentalnego projektu The Merit Shop. Ten, kto przesłał film przedstawiający go w chwili, kiedy robi coś niesamowitego, mógł odwiedzić internetowy sklep i wybrać coś dla siebie. W ten sposób można było kupić płatki śniadaniowe, iPoda, kilogram ryżu, skarpetki, puszkę fasoli, grę wideo…
Twórcy sklepu rozszerzyli tę akcję także na ulice San Francisco. Tam przechodnie mogli prezentować swe talenty w zamian za słodycze. Pomysł miał pokazać mieszkańcom miasta, że można choć na chwilę wyrwać się spod władzy pieniądza.
Może nie wszyscy są zwolennikami nagradzania za dobre stopnie, a jednak prymusi są doceniani w mieście Greenville na północnym wschodzie USA. Tamtejsza pizzeria w zamian za piątki rozdaje swoje specjały. A jeśli w danym dniu komuś nie poszczęściło się w szkole, zawsze może wyrecytować mowę gettysburską Lincolna, i tym sposobem również otrzyma pizzę.
Posiłki bez płacenia oferowała też restauracja The Picture House. Swój lokal otwarła na kilka dni w Londynie, Manchesterze i Leeds. Posiłek składający się z dwóch dań można było otrzymać w zamian za zrobienie potrawom zdjęć i wrzucenie ich na Instagram. Akcja była promocją nowych mrożonek wprowadzanych na rynek przez firmę Birds Eye.
Aktywność w mediach społecznościowych została doceniona także przez Marca Jacobsa. Każdy, kto odwiedził jego sklep otwarty w NY tylko na czas Nowojorskiego Tygodnia Mody i dał temu wyraz na Twitterze, Instagramie lub Facebooku, wychodził z flakonikiem perfum Daisy bądź innymi akcesoriami. Ci, którzy używali społecznej waluty w sposób najciekawszy, mogli wygrać kolejne, cenniejsze nagrody. Jesienią tweet shop Jacobsa zawitał również do Londynu.
A na koniec jeszcze jedna ciekawostka (właściwie żart) – z polskiego rynku finansowego. Trzeba tylko cofnąć się do epoki przed denominacją złotówki. Wtedy prawnym środkiem płatniczym były… bilety. Przynajmniej tak opisane były banknoty o niższych nominałach: 2000, 1000, 100 czy 50 złotych. A do tego wszyscy byli milionerami.
Źróło: Marketing przy kawie