Lepiej już było?

Opinie na temat kondycji branży ogrodniczej są skrajnie różne – zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę komentarze wygłaszane oficjalnie i te, które można usłyszeć w kuluarach. Jak jest w rzeczywistości? Przy braku twardych danych pewnie najwłaściwsze byłoby stwierdzenie: prawda leży pośrodku  

 

Tekst: Michał Gradowski

 

Kiedy na łamach „Biznesu Ogrodniczego” Paweł Kolasa, prezes HORTICO SA, opowiadał o przeformatowaniu Zielonego Centrum na market budowlano-ogrodniczy w ramach sieci PSB Mrówka i końcu „7-letniej walki z wiatrakami w budowaniu strategii całorocznego centrum ogrodniczego” ręce wielu przedstawicieli branży same składały się do oklasków. Wreszcie ktoś powiedział wprost to, co wszyscy myśleli – rynek ogrodniczy w Polsce jest daleki od eldorado. Czy zatem deklaracje producentów o „systematycznym rozwoju” i „znaczących wzrostach sprzedaży”, publikowane także na łamach „Biznesu Ogrodniczego”, to tylko PR i zaklinanie rzeczywistości?

 

Sieci, sukcesja, brak inwestycji

Jedno jest pewne: spadki sprzedaży w niektórych kategoriach – np. nasion i cebulek kwiatowych – są widoczne od wielu sezonów i nie da się ich zneutralizować promując nowe, nawet bardzo ciekawe grupy produktów, takie jak microgreens. Największym problemem dla tradycyjnego handlu – a w konsekwencji dla całej branży, która swój model dystrybucji w dużej mierze opiera na niezależnych sklepach i centrach ogrodniczych – jest jednak rosnąca konkurencja ze strony marketów DIY i dyskontów. Sieci sklepów wielkopowierzchniowych po kilku latach stagnacji przyspieszyły i co roku otwierają nowe placówki.

Podobną sytuację można zauważyć w branży spożywczej. Choć Polska jest w europejskiej czołówce pod względem udziału tradycyjnego handlu w obrotach sektora spożywczego, to tylko w tym roku – jak prognozują eksperci – z rynku może zniknąć od 2,5 do 3 tys. małych sklepów spożywczych. Podobnie jest we wszystkich europejskich krajach – odsetek zakupów przypadających na najmniejsze punkty systematycznie się kurczy. Z danych Euromonitor International wynika, że w tym roku można się spodziewać spadku obrotów w tradycyjnych sklepach o 5,1%. Zdaniem badaczy EI tempo spadku nieco wyhamowało, co jest związane z ogólną poprawą koniunktury na rynku, ale długofalowe tendencje są zdecydowanie niekorzystne.

Z drugiej strony jednak polscy konsumenci lubią robić zakupy w małych sklepach. Jak wynika z raportu „Różnorodność rynkowa w czasach nowego konsumenta”, opartego na wynikach badań przeprowadzonych przez platformę MAM, 50% Polaków uważa, że monopol wielkich sieci handlowych negatywnie wpływa na jakość oferty producentów, a 69% badanych preferuje małe sklepy ze względu na zaufanie, jakim darzy pracujących w nich sprzedawców. Pomimo tych budujących deklaracji, przy podejmowaniu decyzji zakupowych pewnie do głosu dochodzi zimna kalkulacja – decyduje cena.

W branży ogrodniczej wyzwaniem na przyszłość jest także sukcesja i brak kapitału na inwestycje lub – w związku ze spadającymi zyskami – niechęć do podejmowania ryzyka. – W ciągu kilku najbliższych lat można się spodziewać na rynku dużych zmian. W wielu sklepach i centrach ogrodniczych, które od lat prężnie działają brakuje następców, a niektóre sklepy nie zmieniły się od 20 lat, brakuje w nich inicjatywy i nowych pomysłów. Natomiast otwarcie nowego biznesu w tej branży wiąże się z dużym ryzykiem i wymaga kapitału – mówi Mariusz Zając, właściciel hurtowni CRO Zając.

 

W poszukiwaniu niszy

Jak wygląda sytuacja na rynku z punktu widzenia firmy Ogrodom, która w sierpniu tego roku zamknęła swoje centrum ogrodnicze? – Sklep detaliczny w takiej lokalizacji i takiej wielkości nie był dochodowym biznesem. Nastawiamy się na hurt, rozwijamy własną gamę produktów, w ramach której sprzedajemy m.in. grysy i dolomit. Szukamy nowych rozwiązań, próbujemy znaleźć na rynku swoją niszę, rozwijamy usługi – ogrodnicze i magazynowe, ale co będzie za 10 lat, trudno powiedzieć – mówi Artur Truszkowski, właściciel firmy Ogrodom.  – Nie da się ukryć, że sytuacja małych sklepów ogrodniczych jest coraz trudniejsza, popyt na artykuły ogrodnicze jest ograniczony, a sieci przejmują część klientów, więc przy systematycznie spadających zyskach ich właścicielom trudno jest planować nowe inwestycje – dodaje.

Podobnie diagnozował sytuację Paweł Kolasa. – W Polsce rynek ogrodniczy jest wciąż rynkiem znacznie mniejszym niż w krajach Europy Zachodniej o podobnym potencjale ludności. De facto handel trwa zaledwie przez 3 miesiące w roku i jest bardzo wrażliwy na pogodę. Dlatego żadna sieć potężnych centrów ogrodniczych z Europy Zachodniej do tej pory nie zdecydowała się na inwestycje w Polsce. W polskich warunkach sam sklep ogrodniczy nie obroni się, ponieważ w okresie od lipca do lutego przeciętni klienci nie odwiedzają centrów ogrodniczych w stopniu pozwalającym na rentowność biznesu – mówił na łamach „Biznesu Ogrodniczego”. Spółka Hortico jest jednak dobrym przykładem na to, że na branży ogrodniczej – przy przemyślanej strategii i zdywersyfikowanej działalności – można zarobić. Zysk netto grupy Hortico w pierwszej połowie 2018 r. wyniósł prawie 4,5 mln zł.

REKLAMA
Targi Zieleń to życie